1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22
2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.
|
|
Autor |
Wiadomość |
Temat: Bóg... wiara... czy lekarze |
M_Ona
Odpowiedzi: 98
Wyświetleń: 30637
|
Dział: Hyde Park Wysłany: 2012-01-08, 22:56 Temat: Bóg... wiara... czy lekarze |
Wiedziałam, że ten post wywoła skrajne odczucia, dla jednych świadectwo wiary, dla innych tylko przejaw nierealnego stanu, wręcz kiczu. Nie wiem jak było naprawdę, nie znam tej osoby, ale nie sądzę, żeby przemawiała przez nią jakaś udawana dewocja.
Jeśli chodzi o mnie, to zapis tej historii daje do myślenia na temat tajemnicy życia i śmierci. Pogodzenia się ze swoim losem. Wiem, że trudniej jest tym, że nie wierzą i Boga o wszystko oskarżają. Ja też nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, szczególnie na te które zaczynają się od "dlaczego?", "po co?", ale czy muszę... |
Temat: Bóg... wiara... czy lekarze |
M_Ona
Odpowiedzi: 98
Wyświetleń: 30637
|
Dział: Hyde Park Wysłany: 2012-01-07, 12:24 Temat: Bóg... wiara... czy lekarze |
Witajcie, niedawno dostałam od znajomego maila z linkiem do pewnej strony, gdzie opisana jest historia Ewy i pozwoliłam sobie zamieścić ją akurat w tym wątku
["UMIERANIE - jak rozpoznać ..." - niniejszy post oraz do niego nawiązujące zostały wydzielone].
Ewa Kamińska pochodziła z Biłgoraja, swoje życie zawierzyła Panu Bogu. Gdy była licealistką została liderką Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży „Serce”, działającego przy parafii Wniebowzięcia NMP w Biłgoraju. Studiowała medycynę. Pracowała jako kardiolog w Szpitalu im. Jana Pawła II w Zamościu. W trakcie ciężkiej choroby pisała sms-y do swojej koleżanki. Są one wyrazem ogromnej wiary i nadziei. Za zgodą rodziny, drukujemy ich treść:
W obecności Biskupa, rodziny i znajomych. Całe cierpienie to walka z rakiem. Przemieniła mnie w mówienie Jezusowi „tak, zgadzam się, jeśli jest taka Twoja wola” Przez pewien czas wierzyłam, że uda się pokonać raka. Miałam dużą chęć i wolę życia, żeby stawić czoła chorobie. Chociaż jako lekarz wiedziałam, że ta choroba jest śmiertelna, zdawałam sobie sprawę jak ciężko jestem chora. Powierzałam się Maryi i Jezusowi aby mieć wystarczająco siły i nigdy się nie poddawać. Przecież należę do Boga, chcę Go wybrać jako jedynego i umiłowanego, przygotować się na Jego przyjście. Całe życie chciałam poświęcić Jezusowi. Stawiałam Jezusa na pierwszym miejscu. W każdym człowieku starałam się odnaleźć Boga i obdarzyć go miłością na jaką zasługuje. Pokój w szpitalu i dom rodzinny stał się domowym kościołem.
Choroba zabrała mi wszystko, straciłam głos, uszkodzona krtań, nie widzę na oko, wszystkie wewnętrzne organy i kości są porażone rakiem. Czuję, że moje życie powoli gaśnie, gdy przychodzi ból, z którym walczę, ofiaruję wszystko Jezusowi, a rodzinę i znajomych proszę, by się głośno modlili, bo modlitwa pomaga w cierpieniu. Na chwilę ból ustępuje. Agonia trwa przez długi czas. Nie narzekam, nie płaczę, na ile choroba pozwala jeżdżę do kościołów, uczestniczę we mszach, odbywam rekolekcje, pielgrzymki w miejsca święte - tym sposobem zbliżam się do Boga. Jestem szczęśliwa, że mogłam w tym wszystkim uczestniczyć . Wielka radość - to wszystko składam w ręce Boga.
Gdy lekarze rozpoczęli ten mały, lecz dokuczliwy zabieg, przyszła do mnie Pani z promiennym uśmiechem na ustach, zbliżyła się do mnie, wzięła mnie za rękę i wlała we mnie odwagi, nie lękaj się. Nie oczekiwałam cudu uzdrowienia, chociaż na małej karteczce napisałam list do Maryi: Matko Niebieska proszę Cię o cud uzdrowienia, ale jeśli to jest wolą Bożą, proszę o siły, abym się nigdy nie poddała i pozostała temu wierna. Zrozumiałam wtedy, że gdybyśmy byli gotowi na wszystko, ileż znaków Bóg by nam zesłał. Młodzi maja jedno życie i warto przeżyć je dobrze.
Choroba się nasilała, byłam coraz słabsza, tak kręgosłup boli, że trudno oddychać, duszę się, nie mogę nic powiedzieć, biorę do ręki krzyż, różaniec i błagam w duchu matkę Bożą, niech coś zrobi, bo ja nie dam już rady, jedynie w milczeniu spoglądam w oblicze Jezusa. Nie proszę o uzdrowienie lecz o moc wypełnienia woli Bożej. Rozpoczyna się Kalwaria - nie płaczcie, nie buntujcie się, pozostaję w ciszy i milczeniu. Lekarze już nic nie mogą pomóc, oddaję się całkowicie Jezusowi, swoje „tak” woli Bożej - jeśli Ty tego Jezu chcesz, ja także tego pragnę.
Odmawiam wzięcia morfiny, biorę sporadycznie, bo morfina odbiera trzeźwość myślenia. Ofiaruję wszystkie cierpienia Jezusowi za Kościół, młodzież niewierzącą, za kapłanów. Nie mam już nic, ale pozostaje mi serce, którym mogę kochać. Nawet lekarze, czasem niepraktykujący, są poruszeni ciszą, spokojem, który jest wokół mnie. Niektórzy z nich przybliżają się do Boga.
Tak bardzo chciałam pisać świadectwo, tak się cieszyłam, ze babcia przyjedzie z tortem i będziemy razem oglądać film „Ojciec Pio”. Nie dało się w ten weekend, a może w następny będzie lepiej -tak się pocieszam. Ale Jezus miał inny plan przygotowany dla mnie. Tak, zgadzam się, to dla Ciebie Jezu. To nie ja wybierałam ludzi, by się w modlitwach wstawiali do Jezusa za mną, gdy cierpiałam, sam Jezus wybierał tych ludzi i stawiał na mojej drodze by się modlili. Ja już myślałam, ze chciałabym umrzeć, ale to była tylko chwila, tak bardzo chciałam żyć zdrowa. Kiedy mama pytała, czy bardzo boli, milczałam, bo nie chciałam mamy zasmucać. Czułam, że tę chorobę Jezus dał mi w odpowiedniej chwili. Zgadzam się - to dla Ciebie Jezu. Wtedy zrozumiałam, że Jezus przedłużył mi czas życia, żebym mogła się dobrze przygotować do odejścia na drugą stronę. Kiedy dotrę do nieba, będę biała jak śnieg. Bóg kocha mnie nieskończenie.
Czasem, choć zdarzało się to rzadko, prosiłam rodziców, by nie wprowadzali do mojego pokoju przyjaciół i sami nie wchodzili. Nie był to znak jakiegoś smutku, wręcz przeciwnie. Było mi trudno schodzić z tego poziomu, na którym się znajdowałam, a potem wchodzić tam z powrotem. Ważne jest wypełnić wolę Bożą. Czeka na mnie inny świat i nie pozostało mi nic innego, jak oddać się Jezusowi. Czuję się teraz wciągnięta we wspaniały plan, który powoli się przed mną odkrywa. Gdy bardzo cierpiałam, dusza moja śpiewała, bo Jezus był przy mnie, nie byłam sama. Nie możecie sobie wyobrazić, jaki jest teraz mój kontakt z Jezusem. Czuję, że Bóg prosi mnie o coś więcej i o coś większego. Interesuje mnie tylko wola Boża, wypełnić ją dobrze w chwili obecnej. Być może byłam zbyt pochłonięta swoimi ambicjami, planami i kto wie czym jeszcze. Teraz wydaje mi się to bez znaczenia. Teraz czuję, że uczestniczę we wspaniałym planie, który powoli mi się ukazuje.
Pieniądze, jakie koleżanki i koledzy z oddziału ofiarowali na potrzeby leczenia, ofiaruję na msze św., bo lekarze już mi nic nie mogą pomóc. Oddaję się Jezusowi razem z moim cierpieniem. Nie proszę Cię Jezu abyś przyszedł i zabrał mnie do nieba ponieważ wciąż chcę ofiarować Ci swoje cierpienie i dźwigać z Tobą krzyż. Jeśli chcesz tego Jezu - ja też tego pragnę.
Mamie, zatroskanej tym, że może stracić córkę, proszę cię mamo, zaufaj Bogu. Zrobiłaś wszystko i kiedy już mnie nie będzie, bądź blisko Boga, a odnajdziesz siły, aby iść naprzód. Mamo bądź szczęśliwa, bo ja jestem szczęśliwa. Ja idę do Jezusa, tam nie ma bólu i cierpienia, jest wieczna radość.
Niech Bóg stokrotnie wynagrodzi każdemu za najmniejszą modlitwę za mnie. Dziękuję Ojcu Józefowi Witko za wszystkie msze św. I modlitwy, które odprawił w mojej intencji - bardzo pomagały, następowała ulga w cierpieniu - niech mu Bóg błogosławi w jego posłudze - Ojcu Teodorowi, Ojcu Hadrianowi (znam to miejsce w Radecznicy i klimat tego klasztoru. Jeździłam tam na praktyki do szpitala. Wchodziłam na wzgórze klasztoru i czułam tam Boga bardzo wyraźnie, wszystkim z Odnowy w Duch Świętym z Jarosławia, wszystkim kapłanom i uczestnikom z nocnych czuwań, którzy mnie wspierali w modlitwach, wszystkim, którzy się modlili za mnie odprawiając Koronkę do Miłosierdzia Bożego co godzinę i wszystkim kapłanom, którzy się modlili za mnie i odprawiali msze św. Na całym świecie i za granicą, dzieciom, siostrom zakonnym, znajomym i nieznajomym, wszystkim za wszystko. Te modlitwy nie poszły na marne, pomagały w cierpieniu i teraz, gdy będę blisko Boga, ja się będę za was modliła.
Nie płaczcie nade mną, ja idę do Jezusa. Sama przygotowałam się na to, jak na uroczystość, chciałam zadbać o wszystkie szczegóły, pieśni podczas uroczystości, swoją suknię, fryzurę, szykowałam się na to jak na święto. Chciałam być pochowana w białej sukni jak oblubienica, która idzie na spotkanie z Jezusem.
Kochani rodzice, rodzeństwo, rodzino i wszyscy znajomi bądźcie szczęśliwi, bo ja jestem szczęśliwa. Pamiętajcie, że Bożych planów nie można zmieniać. Tak Bóg chciał -tak jest. Na moim pogrzebie nie chcę ludzi płaczących, lecz głośno śpiewających. Czymże jest ta spadająca kropla łez w porównaniu z gwoździami w rękach Jezusa. Chcę, aby ceremonia pogrzebowa była jedynym radosnym świętem. Teraz widzę Jezusa i należę do Niego.
Pozdrawiam was. Bogu niech będą dzięki.
Ewa Kamińska
Żyła lat 34. Zmarła 15 lutego 2011 rok
Ostatni dzień życia
Ewy - 15.02.2011
Noc bezsenna. Rano złe samopoczucie, ciężki oddech, podłączony tlen. Od 7.30 czuwa przy niej koleżanka Renia, z którą zdawała egzamin z interny. Ona jest przy niej od samego początku, od października 2009. Bardzo się lubią. W tych ostatnich tygodniach bardzo często do niej zagląda, a w szpitalu kilka razy dziennie. Renia jest przy niej do 9.00, musi wyjść do pracy, dzwoni do mamy, która i tak jest już pod szpitalem. Po 9.00 przychodzi mama. Ewa nadal źle się czuje. Oddycha z trudem. Mama zawiadamia tatę, księdza Czesława (kapelana szpitala), księdza Mariana, przyjaciela Ewy, mnie, Agnieszkę, swoje siostry Krystynę i Jolę oraz przyjaciela rodziny - Anię - nianię która zajmowała się Ewą w dzieciństwie.
Rano do Ewy przychodzą koledzy i koleżanki z kardiologii. 10 min po telefonie przyjeżdża ks. Marian, a za chwilę księża kapelani: ks. Czesław i ks. Jacek. Modlą się. Po raz kolejny zostaje udzielony sakrament Namaszczenia Chorych. Komunia była rano.
Po namaszczeniu pojawia się Ania. Ewa jest chyba zaskoczona bo szeroko otwiera dotąd cały czas przymknięte oczy. Prosi jednocześnie żeby otworzyć okno i podać leki. Przychodzi p. profesor Marczewski z nefrologii z jakimś lekiem ułatwiającym oddychanie. Jednak w połowie kroplówki pęka żyła. Ostatnia... Ewa jest świadoma, widzi rodziców, Anię.
Jest około 11.00. Widząc wokół łóżka bliskich i księży wznosi, po raz ostatni, złożone do modlitwy dłonie mówiąc tym gestem: "nie stójcie, módlcie się !". Wszyscy zaczynają się modlić Koronką do Miłosierdzia Bożego. Po modlitwie księża wychodzą na korytarz. Przyjeżdża ks. bp Mariusz. Leszczyński. Ewa wydaje się być półprzytomna. Ks. biskup odmawia krótką modlitwę o wypełnienie się woli Boga. Potem razem Ojcze Nasz..., następuje błogosławieństwo, ks. biskup opuszcza salę.
Jest cicho, bardzo cicho... Ewa zaczyna lekko oddychać, coraz lżej, bardzo spokojnie, oddech robi się coraz spokojniejszy i wolniejszy. Ania z rodzicami wkładają w jej dłonie krzyż pasyjny z grobu Pana Jezusa (jest z nim związana przez kilka miesięcy swojej choroby, przytula go i całuje kilka razy dziennie co niesie ulgę w cierpieniu). Druga dłoń opleciona różańcem. W te dłonie dostaje gromnicę. Rodzice i Ania we trójkę trzymają jej te ręce z gromnicą, różańcem i krzyżem. Jednocześnie cała trójka mówi koronkę do Miłosierdzia Bożego. W czasie koronki oddech ustaje, na ustach pojawia się uśmiech i Ewa przechodzi do lepszego świata ...
Nie jest przesłaniana żadnym parawanem ani też przykrywana prześcieradłem. Leży w piżamie. Obok pali się świeca. Po krótkim czasie drzwi, do sali zostają otworzone. Przychodzą znajomi i pacjenci z innych sal. Klękają wokół łóżka, modlą się... Trwa to 2 godziny. Bezpośrednio z sali zostaje przewieziona na dół i prosto z piżamy przebrana w piękną białą suknię ślubną. Cała na biało, jest taka jaka była jej dusza. Nawet we włosach ma wpiętą białą różę. Wieczorem jest już w domu z bliskimi otoczona, jak zwykle, modlitwą. |
|
|