Małgosia i ja i ja tez jestem.Mam mały poslizg z wpisem, bo pierwszy raz robiłam sobie zastrzyk w brzuch ,a zabieralam sie do tego jak pies do jeża szukałam odpowieniego miejsca a i tak trafiłam na jakies naczynko.trzymam nadal kciuki
_________________ ...Przyjaciele są jak Anioły,które podnoszą Nas,kiedy nasze skrzydła mają kłopoty z przypomnieniem jak sie lata....
Więc byłam na tomografii. Teraz muszę pić. Przede wszystkim wodę. Do czasu, kiedy na widok napełnionej szklanki zrobi mi się niedobrze. Wtedy będę z piciem kombinowała. Przyjdzie pora na herbatę, kawę Inkę z mlekiem, kompot i wreszcie sok Kubuś. Do tego ostatniego mam stosunek emocjonalno-sentymentalny. Zresztą wieloletni. Zaczęło się niewinnie. Kiedy miałam 6 albo siedem lekcji i musiałam dużo mówić stawiałam sobie Kubusia na biurku i brałam łyk, kiedy to było absolutnie konieczne. Banał. Nic takiego. Pewnego razu bardzo rozczarowałam się postawą mojej klasy. Nie przygotowali się do zapowiedzianego sprawdzianu. Zlekceważyli go. Zamanifestowali brak odpowiedzialności, co w przypadku prawie dorosłych uczniów, z mojego punktu widzenia, było karygodne. Wygarnęłam im , co mi na sercu leżało. Kiedy weszłam do nich na następną lekcję ,całe biuro było zastawione Kubusiami. Te soki na biurku były symbolem ręki wyciągniętej na zgodę i nie werbalnym "przepraszam". Przyjęłam Kubusie, chłopaki sprawdzian poprawili (to była klasa techniczna w 100% męska). I wtedy się zaczęło. Dostawałam Kubusie na różne okazje i bez okazji. Ot wchodziłam do klasy, a Kubuś już tam był. Tak więc Kubusie mają w moim sercu oddzielne miejsce tak jak i klasa, która zapoczątkowała ich wręczanie. Jakoś na początku ostatniego roku nauki jeden z chłopaków ufarbował włosy na blond. Zauważyła go ówczesna pani dyrektor- osoba wymagająca i z zasadami. Nie przepuściła:
-Jutro masz wyglądać jak reszta klasy- zakomunikowała i nie wdawała się w zbędne dyskusje.
Następnego dnia wchodzę do nich na lekcję, a oni wszyscy mają włosy udiablone na blond.
No ale delikwent wygląda jak reszta klasy. Się potem działo. Takie to były czasy. Do nich też mam stosunek emocjonalno-sentymentalny . Ech...
-Jutro masz wyglądać jak reszta klasy- zakomunikowała i nie wdawała się w zbędne dyskusje.
Następnego dnia wchodzę do nich na lekcję, a oni wszyscy mają włosy udiablone na blond.
Brawa dla chłopaków za logiczne myślenie.
Wszyscy - dyrektorka i ów delikwent - mieli to, czego oczekiwali, czegóż chcieć więcej ?!
_________________ Solve calceamentum de pedibus tuis: locus enim, in quo stas, terra sancta est [Ex: 3, 5]
Niespokojnie wiercę się w teraźniejszości. Wiem dlaczego. Czekam na wynik. Słabo sobie radzę ze stresem. Jedyny dobrze opanowany sposób to ucieczka w przeszłość.
Z wielu setek moich uczniów tak naprawdę dobrze pamiętam tylko niektórych. Wśród nich jest on- nazwę go Krzysiek, chociaż rzeczywiście miał inaczej na imię. Nasze wzajemne relacje nie zaczęły się dobrze. W I klasie, po pierwszym sprawdzianie, omawiam z jego klasą wyniki. Mówię, że nie są złe, ale mogłyby być lepsze. Nie jestem w pełni usatysfakcjonowana. Podnosi rękę i pyta, czy powinien to rozumieć tak, że pracuję tu dla satysfakcji, a nie dla pieniędzy? Odpowiadam, że z obu tych powodów. Patrzymy na siebie z niechęcią. W klasie cisza, a my w tej ciszy okopujemy się na swoich stanowiskach- on w ławce, ja - za biurkiem. Rozmawiam o nim z wychowawcą. Nie skarżę się, chcę wiedzieć , czy to niechęć tylko do mnie. Okazuje się, że nie. Krzysiek jest zbuntowany. Osobny. I tą swoją osobność chętnie manifestuje.
Nowy dyrektor wprowadził zmiany do regulaminu. Od tej pory każdy uczeń musi nosić identyfikator. Obowiązkowo. Pod grożbą uwagi wpisanej do dziennika, a nawet obniżenia oceny ze sprawowania. Krzysiek identyfikatora nie ma. Zauważa to dyrektor. Zwraca mu uwagę. Przypomina o łamaniu regulaminu. Mówi podniesionym głosem. Krzysiek słucha. Następnego dnia pojawia się w szkole i ma przypięte identyfikatory wszędzie: na swetrze, na spodniach, nawet na butach. Chodzi tak po szkole i ma minę jak gdyby nigdy nic. Wszyscy się cieszą, bo nikt tych plakietek nie lubi.
Marzec 2011. Miesiąc wcześniej odeszłam na urlop zdrowotny. Myślałam, że jestem tylko zmęczona i wystarczy odpocząć. Ósmego, w Dzień Kobiet ,pukanie do drzwi. Stoją na wycieraczce zbici w gromadkę-moi maturzyści z klasy Krzyśka i ... Krzysiek. Jestem zaskoczona, uśmiecham się, zapraszam do środka. Siadają, gdzie kto może. Ich jest dużo, a miejsca niewiele. Krzysiek siedzi na podłodze i próbuje zdobyć sympatię mojej najstarszej kocicy. Rozmawiamy. Częstuję herbatą. Wkładam do wazonu róże od nich. W pewnej chwili ,milczący do tej pory Krzysiek, mówi:
-Wie pani życie bywa zaskakujące. Nigdy bym nie uwierzył, że będę kiedyś u pani w domu na wagarach.
Upsss
-Uciekliście ze szkoły?
-Proszę się nie denerwować, powiedzmy opuściliśmy ją bez pozwolenia. Nikt nas nie chciał zwolnić, żebyśmy mogli pójść do pani z życzeniami. Więc zwolniliśmy się sami. No tak, ma pani rację, można to nazwać ucieczką.
Przez 30 lat pracy w szkole żadne wagary nie sprawiły mi tyle satysfakcji.
Dawno, dawno temu jakoś w 2006 roku żyła sobie szczęśliwa rodzina- Ona, On i jej Mama.
Ona miała pracę, którą kochała bardzo i która dawała jej satysfakcję i pieniądze.
On miał firmę producencką. Razem ze wspólnikiem realizował materiały informacyjne dla telewizji publicznej. Robił także filmy reklamowe. Lubił to. Praca pochłaniała go bez reszty. Mieli mnóstwo znajomych. Lubili gotować i zapraszać ich na kolacje. Lubili też wspólne wyjazdy na wakacje. Do Białogóry, gdzie godzinami wylegiwali się na złotej plaży albo do Skandynawii. Tam siedząc przy stoliku, jedząc ciastka i pijąc kawę przyglądali się ludziom. Ludzi tez lubili.
Cieniem na ich życiu kładł się Jej strach.
Bała się, że to swoje szczęście straci.
Bała się, ze któregoś dnia los wyciągnie w ich stronę palec. I pogrozi.
Przed zaśnięciem drżała z obawy przed rakiem, utratą pracy, kłopotami finansowymi.
Teraz, kiedy wszystkie jej obawy się zmaterializowały, Ona myśli, że wywoływała wilka z lasu.
Małgosiu nie Ty jedna sobie mysli....a miało byc tak pieknie.W takich chwilach myslę sobie..dobrze że to ja, bo choroby kogoś z bliskich bym nie zniosła.A takie silne kobitki jak My damy radę kokardki do góry pa
_________________ ...Przyjaciele są jak Anioły,które podnoszą Nas,kiedy nasze skrzydła mają kłopoty z przypomnieniem jak sie lata....
_itsme_ Małgosiu nie Ty jedna sobie mysli....a miało byc tak pieknie.W takich chwilach myslę sobie..dobrze że to ja, bo choroby kogoś z bliskich bym nie zniosła.A takie silne kobitki jak My damy radę kokardki do góry pa
Dokładnie TAK....zgadzam się w 100% z Bożenką
_________________ Lidia
Nauczmy się kochać ludzi....bo tak szybko odchodzą.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum