W mojej rodzinie od kiedy pamietam zawsze ktoś zmagał sie z rakiem. Najpierw jak miałam 9 lat zachorowała mama. Rak płuc umiejscowiony w środpiersiu nie operacyjny dano jej góra trzy miesiące, chemia i lampy. Ojcu lekarz powiedział wtedy że szkoda kobiety bo młoda a wybrała sobie najgorszego raka. Dzis minęło 18 lat i moja mama jest wciąz z nami.Lekarze wprost mówią jej że dawno powinna lezec w ziemi z punktu widzenia medycyny. Potem jak miałam 17 lat zachorował na raka płuc mój tato. operacja i usunięcie płata płucnego z węzłami. Bez lamp i chemi. Tato zyje do dziś. a minęło 10 lat. I tak bardzo chciałabym miec rodziców którzy będą dawać nadzieje na wyzdrowienie i długie lata zycia po raku płuc. Ale nasze szczęście sie jednak skończyło. w ubiegły piatek tato wrócił z wedkowania i powiedział mi że jakoś dziwnie trzęsła mu sie ręka i jednoczesnie głowa. Pracuję w słuzbie zdrowia i wiem że to nie znaczy nic dobrego. Drgawki Jaksonowskie. Tato trafił na neurologie tam zrobiono TK i rezonans. wyszły dwa guzy krwawiące. Miałam nadzieje że to tylko te guzy juz załatwiałam ojcu neurochirurgie. Ale po RTG klatki piersiowej okazało sie ze jest guz w prawym płucu w tym samym co uprzednio 5cm na 3 cm.Czyli prosta diagnoza Rak płuc z przerzutami do mózgu. Neurochirurg powiedział ze moze to wyciąć ale bedzie niedowład po lewej stronie reki i nogi. Narazie sie wstrzymalismy z operacją. Na poniedziałek jedziemy do Gliwic do Instytutu Onkologii. Nie mam złudzeń. ale nie umiem przyjąc do wiadomości że juz go nie bedzie. Musze zrobic wszystko co w mojej mocy a reszta w rekach Boga ale za bardzo orientuje sie w temacie żeby miec wielka nadzieje. Nie wiem co mam robić. Czuję taka bezradność. A niejednokrotnie miałam do czynienia z ludzmi choorymi na raka w różnych stadiach choroby.Jest mi tak ciężko....
[ Dodano: 2011-12-02, 22:51 ]
Żeby jeszcze tak nie cierpieli...Mój tato guzy w głowie ma w okolicy ruchowej, dlatego ma lekki niedowład i drgawki po stronie lewej. bierze na to tabletki zeby zmniejszyć drgawki ale po nich czuje sie fatalnie. Do tej pory go nic nie bolało aż do wczoraj.
[ Dodano: 2011-12-02, 22:53 ]
quchasia też boje sie o moją mamę
[ Komentarz dodany przez Moderatora: absenteeism: 2011-12-03, 09:48 ] adrenalina - zgodnie z Regulaminem Forum w każdym wątku opisywana jest historia danego pacjenta. Wydzieliłam więc Twoje posty do osobnego wątku - to od teraz Twój własny temat, w którym możesz dalej opisywać Waszą historię.
Pozdrawiam.
adrenalina, wiem co czujesz:* ta bezradność i kwestia podjęcia decyzji: "Co dalej robic?" jest dobijająca... My po długich debatach stwierdziliśmy, że zrobimy wszystko, jeśli tylko jest jakaś szansa na poprawę. Na własną rękę wypisaliśmy ojca z oddziału paliatywnego, zeby go zabrać na konsultację do radiologa... i nic... lekarze rozkładają ręce, a stan zdrowia się pogarsza...Dużo siły życzę sobie i Tobie!
[ Dodano: 2011-12-02, 22:58 ]
własnie to cierpienie... tato nie narzeka, że go coś boli, ale mam wrażenie że cierpi wewnętrznie, że pomimo majaczenia ma przebłyski świadomości i wie co się dzieje:( a najgorsze jak się tak tuli do mnie... to tak bardzo boli:(
_________________ Cieszyć się życiem choć przez całe życie wieje wiatr w oczy.'
Mieszkałam do tej pory z rodzicami. W ten dzien co okazało sie że tata znów ma raka dostałam również klucze do mojego nowego mieszkania. Zawsze o tym marzylismy z mężem. Chcieliśmy żeby dziadki (moi rodzice) mieli troche prywatności i odpoczynku bo mój synek to mały szogun.A tu okazuję sie że tata jest chory i prawdopodobnie umrze. Zostawię mame samą? Jak patrze na tatę to widzę jak cierpi ale własnie wewnetrznie. Chyba sam nie ma już nadziei.Wychodzę z siebie żeby mu pomóc, robie wszystko co w mojej mocy a tak nie wiele mogę. Zniszczą mnie mysli o tym co będzie. Najgorsze jest to że wszystko sie wali po kolei. mama czuję sie coraz gorzej a mam swiadomośc ze ma cały czas w sobie tego cholernego raka bo nie mozna go było usunąc. Jestem z tym wszystkim sama i juz nie daję rady normalnie żyć własnym życiem.
Kurcze, nie możesz też się tak zadręczać... Jest ciężko, ale wg mnie powinnaś jednak próbować żyć własnym życiem... a daleko macie to nowe mieszkanie? Zawsze możesz jakoś na zmiany z mężem czuwać z rodzicami? Ja też mam kiepską sytuację, bo mieszkam w Krakowie, a rodzice są w Radomsku (woj. łódzkie). Przyjeżdzam średnio co 2 tyg... i najogorsze jest to, ze nie wiesz kiedy żegnasz się z nim po raz ostatni...
_________________ Cieszyć się życiem choć przez całe życie wieje wiatr w oczy.'
doskonale Cię rozumiem. Także sama będę z chorobą ojca. Nie mam rodzeństwa a mamy nie będę w to mieszać bo od dawna są po rozwodzie i mama ułożyła sobie życie na nowo. Będę musiała zabrać ojca do siebie bo nie mam możliwości przenieść się do niego. Muszę trzymać pracę którą mam. Mieszkam w jednym pokoju z chłopakiem i do tego będzie mój ojciec. Cięzko nam będzie ale muszę się uzbroić w siłę. Dziesięć lat temu pochowałam bardzo bliską mi osobę po rocznej walce z rakiem i teraz będę musiała przejść przez to samo.
Nie ma normalnego życia. Jest bardzo ciężko. To myślenie, dedukowanie - dobija.
Dobrze że jest takie miejsce jak to gdzie znajdziesz ludzi ktorzy równiez przechodza trudne chwile. Wiecie jak sie tak o tym mysli to człowiekowi wydaje sie że dotknęło Cie najwieksze zło dopiero potem otwieraja sie oczy że na świecie jest tyle ludzi ktorzy również tracą bliskich.Boję sie o mamę. Ja mam swoja rodzinę a ona zostanie sama. Jest bardzo słaba psychicznie ale nie ma sie co dziwić również przeszła ta cholerną chorobe.
Nie zostanie sama- ma Was! i to wy pomożecie jej przejśc najcięższe chwile... bo taka jest rola rodziny. Ja teraz non stop wiszę z mamą na słuchawce- choć tak chcę z nią być blisko..
Miesiąc temu mój tato będąc na rybach dostał drgawek jednej reki oraz głowy, po chwili przeszlo. Zawiozłam go na neurologie. Zrobili TK potem MRI o okazało sie że ma dwa guzy obok siebie tzw ogniska krwotoczne prawdopodobnie meta. 10 lat temu miał guza płuc usunietego wraz z płatem płucnym oraz węzłami bez chemii i naświetlań. Na neurologi zrobiono również zdjecie rtg płuc i wyszło że ma guza na płucach wielkości 3 na 5 cm. Płyte z wynikiem MRI głowy dałam do oceny innemu radiologowi i okazało sie że tato ma w głowie więcej niz te dwa ogniska krwotoczne, ma okolo 7 mniejszych ognisk obraczkowatych w całym mózgu. Zrobiono mu bronchoskopie ale nie mozna było dojsc do guza wiec nie pobrano bezpośrednio wycinka a z badań hist. pat nic nie wyszło. Nie można nakłuć też zmiany na płucach przez skóre bo jest umiejscowiona pod łopatka i nie ma tam dojścia a nie chca go operować ze wzgledu na guzy w głowie. Zalecono mu jeszcze badanie PET. Nikt nie chce go leczyc bo zeby podać chemie nalezy znac rodzaj raka a my go nie znamy. 10 lat temu był to rak niedrobnokomórkowy ale teraz po tak długim czasie moze byc to co innego. Co mamy teraz robić? Czy jest jakaś mozliwość zeby zastosować leczenie. Ważne jest jeszcze to ze jak na te chwile tato ma tylko lekki niedowlad lewej reki a tak poza tym czuje sie bardzo dobrze fizycznie bo psychicznie to wiadomo.
[ Komentarz dodany przez Moderatora: absenteeism: 2011-12-16, 23:25 ] Masz już swój wątek - post został do niego scalony.
Tato do tej pory nie był na onkologii. Na poczatku trafił na neurologie gdy po raz pierwszy dostał napadu drgawek tam zrobiono TK i MRI oraz RTG klatki piersiowej i wystawiono skierowanie na pulmonologie i na konsultacje neurochirurgiczną. Konsultacja była że ewentualnie mogą wyciąć te guzy ale nie wiedzieliśmy jeszcze ze tych guzów jest wiecej w głowie. Wczoraj wyszedł z pulmonologii gdzie w zasadzie zrobili mu tylko bronchoskopie i skonsultowali z torakochirurgiem który powiedział ze ze wzgledu na guzy w głowie nie bedzie go operował. Na wypisie ze szpitala dano nam tylko zalecenie zeby skontaktować sie z onkologią w celu ewentualnej radioterapii. Na poniedziałejk jestesmy umówieni na prywatna wizyte u onkologa ale obawiamy sie ze nie beda chcieli go leczyc choć nic go nie boli i bardzo dobrze sie czuje. Nie mamy zadnego punktu zaczepienia nie wiem co mam robić nikt nas nie chce poprowadzić.
Na poniedziałejk jestesmy umówieni na prywatna wizyte u onkologa ale obawiamy sie ze nie beda chcieli go leczyc choć nic go nie boli i bardzo dobrze sie czuje.
Nie ma co gdybać ,pojedziecie zobaczycie nie może być tak że nikt Was nie chce prowadzić to absurd jakiś
Muszą Wam pomóc.
Na poniedziałejk jestesmy umówieni na prywatna wizyte u onkologa ale obawiamy sie ze nie beda chcieli go leczyc choć nic go nie boli i bardzo dobrze sie czuje. Nie mamy zadnego punktu zaczepienia nie wiem co mam robić nikt nas nie chce poprowadzić.
adrenalina,
Witam.
adrenalina mój mąż tez ma "niedrobno-komórkowego gada" i to gruczołowego, z płuca przerzucił się i to w niezbyt odległym czasie do mózgu (aż 7 ) ja nie czekałam nawet na odległy termin w naszym CO, tylko pojechałam do W-wy do CO Instytut M.C.Skłodowskiej na Ursynowie ul. Roentgena, tam serdecznie nas przyjęto i okazało się, że termin b ył krótszy o 1,5 m-ca niż u nas. Teraz tuż przed świętami, tzn dzień przed Wigilią - 23 grudnia jadę również na umówioną telefonicznie wizytę - konsultację z panią profesor. Bo w ŚCO dali sobie spokój z przerzutami do głowy - nie obchodzą ich już drgawki i zawroty głowy, oraz osłabienie..teraz, jak powiedział lekarz prowadzący męża.. "no to teraz panie Januszu, chcę pana leczyć dalej...." - ale będzie to chemia i nie na głowę, lecz na płuca... no i od 27 grudnia mąż ma mieć chemioterapię tym razem nie systemem dziennym, lecz z pobytem na Oddz. CHTH..
Nie mogłam tego tak zostawić, bo głowa jest również ważna... tzn... musimy dojść przyczyny i wyeliminować drgawki i częstą utratę równowagi - męża zarzuca na prawą stronę... Walcz o ojca..i nie poddaj się... Jak nie zechcą leczyć ojca, to udaj się do innego lekarza, czy też innej placówki CO.
Pozdrawiam
_________________ "...Są dni których nie powinno być"
Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. To nie miłość - lecz choroba bliskiej osoby
"Życie jest trudną lekcją, której nie można się nauczyć. Trzeba ją przeżyć" Stefan Żeromski
asereT
Na wypisie ze szpitala dano nam tylko zalecenie zeby skontaktować sie z onkologią w celu ewentualnej radioterapii.
Powinni Was poprowadzić dalej na onkologii, zwłaszcza że jest zalecenia konsultacji pod kątem naświetlań.
O wyleczeniu nie ma tu już mowy, jeśli mowa o naświetlaniach to typowo paliatywnych.
dziekuję Wam bardzo, faktycznie to parodia że nikt nas nie prowadzi. mam zamiar to jutro na tej wizycie zmienić. Nie zostawie tego tak nawet gdyby miało to byc leczenie paliatywne. Gdyby kiedys 18 lat temu nie podjęto u mojej mamy naświtlania paliatywnego oraz chemioterapii dziś bym z nią nie rozmawiała. Tzn. i tak uważam że to dzieło Boże ale spisano ja wtedy na straty. Operowano ale guz śródpiersia był nieoperacyjny (adenocarcinoma). Otwarto klatke piersiowa pobrano wycinek i zamknięto. Lekarz przyszedł i powiedział że zostało nam góra 3 mc razem. 9 chemii i 27 naswietleń i 18 lat dodatkowego zycia. zycie na bombie ale jestesmy razem. Dlatego dla mnie do końca jest nadzieja choć tato juz chyba coraz mniej ma tę nadzieje. Modlę sie o niego bo cóz mi pozostało ale walczyć będe tak długo jakj sie da oby on też chciał walczyć. Kiedy będzie juz sie zblizał kres pozwolę mu odejść, pomoge mu odejść do Pana. Ale teraz jest jeszcze tutaj ze mna i tak łatwo go nie oddam.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum