Pewnie konkurencja pod nami ryje
A z zupełnie innej beczki... Jeśli ktoś chce przyjechać do mnie na koncercik fajny, to poproszę o kontakt na prv
A tak, coby u niektórych cień uśmiechu na twarzach wywołać, to pozwolę sobie przytoczyć jedną z opowiastek Andrzeja Lacha, chyba największego z żyjących bieszczadzkiego zakapiora:
"W listopadzie 2011 roku złapała mnie Policja (Andrzej jest skierowany przez Sąd na obserwację psychiatryczną, bo żyjąc w Bieszczadzie dorobił się dwóch działek, na których stoją knajpy, i rodzina chce go ubezwłasnowolnić). Kajdanki tak mocno mi zacisnęli, że po sześciu godzinach jak zdejmowali w psychiatryku, to razem z mięsem (tu pokazuje na nadgarstek, na którym żadnego śladu nie ma). No a ja przecież znam szpital jak własną kieszeń, no to od razu długa korytarzem i zwiałem. Zdążyli mi tylko przed zdjęciem kajdanek trzy śmiertelne zastrzyki w plecy dać. Szybko mi się udało okazję złapać i wracam do siebie. Idę drogą od Dwernika, już się zmierzcha, a tu widzę samochód policyjny. Ale co to, ja nie wiem, że żaden gliniarz po ciemku do lasu nie wejdzie? To ja w długą, w las. I wtedy te śmiertelne zastrzyki zaczęły działać. Ciśnienia dostałem 280 na 150, w lewej stopie pękły mi trzy paznokcie, w prawej dwa, i czarna krew się spod nich puściła. Księżyc wirował, wirował, więc padłem na ściółkę. Jak wstałem trzy dni później, to się tylko ze szronu otrzepałem i do domu wróciłem. A ty myślisz, że oni jak chcą, to każdego mogą zabić, co? - spytał się mnie podchwytliwie.
- No pewnie jak chcą, to i zabiją - odpowiedziałem...
- a gówno - zakrzyknął Andrzej - oni zabiją tylko wtedy jak mogą, a mnie nie mogą!!!