Dziękuję kochane Kobietki za pamięć...
A więc Mamusia jest w szpitalu... niestety dopiero dziś została przyjęta na oddział... Oczywiście nie obyło się bez tzw nieprzewidzianych okoliczności... hmmm.... chociaż jak się nad tym zastanowić to nie było to takie nieprzewidziane... :(
Ale od początku.... Zgodnie z prośbą Mamy odpuściłam Jej szpital w środę. W czwartek zgodnie z planem zgłosiłyśmy się na oddział na dolewkę chemii ... Złośc mnie ogarnie jak pomyślę ile to chory człowiek, bardzo słaby, z odpornością niemowlaka, może się naczekać na wynik badania krwi.... dodam, że na poczekalni pełnej równie chorych ludzi... (dzienny oddział chemioterapii usytuowany jest w przychodni przyszpitalnej, w tzw przejściu między różnymi poradniami... czyli trochę nielogicznie biorąc pod uwagę jak łatwo może coś "złapać" człowiek bez odporności, aby było fajniej - przy zagrożeniu epidomilogicznym.... ) Ale wracając do sedna sprawy... Otóż moja biedna Mama czekała prawie 4 godziny na wynik morfologiii.... Laboratorium miało straszne opóźnienia:( Ok, doczekałyśmy się.... Weszłyśmy wkońcu na upragnioną wizytę do p. onkolog- wynik dobry, chemia może być podana. Ja zgodnie z zaleceniami DSS powiedziałam jak sie sprawy mają, jak jest źle i poprosiłam o skierowanie do szpitala... P. doktor nie do końca była zadowolona... Oznajmiła, że chyba nie ma takiej potrzeby, ja się uparłam, bardzo mocno sie uparłam i wyrwałam te skierowanie.... Ale spotkało mnie kolejne rozczarowanie bo p. doktor powiedziała, ze do szpitala Mama ma się zgłosić dnia następnego. czyli dzisiaj.... Kompletnie nie rozumien tego systemu.... Jeżeli pacjent przebywa na podaniu chemii na dziennym oddziale chemioterapii tzw. ambulatoryjnym... to nie może tego samego dnia zgłosić się do szpitala na hospitalizację.... Nie wiem czemu ale p. doktor tak to przedstawiła...
Byc może są do tego jakieś przesłanki ale dla mnie to bez sensu
No i zgłosiłyśmy się dziś rano o 8.00 do szpitala na oddziałł płucny (data skierowania dzisiejsza, skierowanie wystawione wczoraj) A szpitalu kolejne kłody pod nogi... "Nie ma wolnych łożek proszę pani, proszę sobie siąść i czekać. Ile?? Nie wiem ile, swoje trzeba odczekać" - krew mnie zalała!!! Pozatym przyczepiła się p. oddziałowa do skierowania: "JAk to?? DAta dzisiejsza, a pani zjawa się o 8.00 rano u nas?? Przecież poradnia onkologiczna czynna jest od 9.00" ....... w tym momencie wyszłam z siebie i stanełam obok... Gdyby Mamusi tam nie było to zwyczajnie w świecie udusiłabym babę... Ale nie chciałam Mamci denerwować
Ona i tak już była mocno zestresowna, głodna dodatkow - bo chciała być na czczo na wypadek jakiś badań...
No cóż... łożko zwolniło się o 12.00. 4 godziny czekania!!! Brak słów. Miła p. doktor z odziału przeprowadziła wywiad lekarski ( na korytarzu - nie w gabinecie) nie osłuchałą ani nie zbadała Mamy. Zleciła podawanie antybiotyku i leku w kroplówce na krwioplucie. No i mofrologię na jutro rano. Dodała że może będzie potrzebna konsultacja laryngologiczna. To wszystko.
Mamusia przerażona pobytem w szpitalu. Ciągle mnie pyta czy Jej tu pomogą???
Sił mi brakuje lecz mimo wszystko wierzę, że uda im się pomóc Mamie... Tak bardzo Ją kocham...