Praca zawsze była dla mnie ważna. Może nawet najważniejsza. Żyłam sukcesami i porażkami moich uczniów. Każdego roku bardzo emocjonalnie przeżywałam maturę kolejnych roczników.Kiedy zachorowałam, było mi żle nie tylko z powodu marnego samopoczucia. Tęskniłam też za pracą. Może dlatego,że zawsze w jakiś sposób praca mnie definiowała. Na początku sierpnia 2012 roku zadzwonił telefon.Ze szkoły. Dzwoniła młoda dziewczyna zatrudniona w księgowości, żeby mi przypomnieć o dostarczeniu kolejnego zwolnienia. Powiedziałam jej, że jestem po wizycie w ZUS i przechodzę na rentę do końca 2013 roku.Była zaskoczona .Obiecała,ze informację zaraz przekaże zainteresowanym. I na pewno to zrobiła, bo za chwilę miałam kolejny telefon. Dzwoniła jej przełożona.
-Pani Małgosiu, proszę niezwłocznie dostarczyć zwolnienie.
-Nie będę miała już zwolnienia, przechodzę na rentę
-Pani sobie żarty stroi. Nie może pani przejść na rentę,bo myśmy występowali dla pani o zasiłek rehabilitacyjny.
-Wiem,ale lekarka orzeczniczka z ZUS przyznała mi rentę na 1,5 roku.
-Pani chyba nie rozumie, co się do pani mówi. Jeszcze raz powtarzam, nie mogła pani dostać renty.Proszę natychmiast przyjechać z dokumentem z ZUS do szkoły. I niech pani tego nie lekceważy,bo dyrektor zwolni panią dyscyplinarnie za taki stosunek do pracy.
Zgrzebałam się z łóżka. To było już po 15 wlewach, więc kondycję miałam mocno taką sobie.W dżinsach, podkoszulce, w chustce na głowie i z papierem z ZUS w garści pojechałam do szkoły.
Wszystkie panie z administracji oglądały go z uwagą. Póżniej trafił w ręce dyrektora.
Poproszono mnie,żebym usiadła przy stoliku. I wtedy pojawił się przede mną papier w kratkę i długopis.
-Napisze pani podanie o rozwiązanie umowy o pracę z powodu przejścia na rentę. To dyrektor. Tylko tyle miał mi do powiedzenia.
Napisałam, rozpłakałam się , wyszłam.
I do tej pory myślę, że nie powinno się robić takich rzeczy chorym na raka.
Tak obrzydliwie wyautowywać z życia. Bez skrupułów dawać im do zrozumienia,że już są niepotrzebni.
Jak stare kapcie.
Wiem Gazdo. Ale dopiero teraz. Wtedy tego nie wiedziałam. Cały czas wydaje mi się,że w czasie chemii myślałam wolniej. Poza tym myślę,ze wszystko można załatwić przyzwoicie albo drańsko. U mnie w szkole było drańsko.
Szkoda, że w takich okolicznościach się tego dowiedziałaś. Jeszcze należy dodać, że za tym stali konkretni ludzie. A ludzie dzielą się na ludzi i taborety.
Miałaś tę nieprzyjemność, że spotkałaś taborety. Ja cały czas wierzę, że ludzi jest więcej.
Pozdrawiam
Jestem pielęgniarka na cały etat. Co ja mówię, dwa etaty. Zmieniam mamie pościel, daję wodę, czeszę włosy, zmieniam pieluchę,wycieram umazany dżemem policzek.
Jestem sprzątaczką. Ogarniam dom.Czyszczę szafki w kuchni.Ścieram podłogę.
Jestem kucharką. Siedzę na krześle w kuchni i dryluję wiśnie. Wypatroszone owoce wrzucam do wielkiego gara. Będzie konfitura.
Jestem zaopatrzeniowcem. Wędruję od sklepu do sklepu i wybieram najładniejsze pomidory, świeży schab. Wkładam do plastikowej torby tanią paprykę z Lidla.
Jestem przyjaciółką. Siedzę w kawiarni. Jest wieczór. Pijemy koktajl z kiwi.
Jestem córką. O 19,30 z moją chorą mamą odmawiam litanię. Przesuwam między palcami drewniane koraliki różańca.
I tylko zmęczona nie jestem. Nie mogę być. Boję się zmęczenia. Tak zaczynała się choroba. To był pierwszy znak, który mi dała.
Ale ja wtedy nie umiałam jeszcze czytać znaków.
[ Dodano: 2013-07-25, 14:08 ]
Spotkałam Cz. Dawniej koleżanka ze szkoły. Odkąd nie przedłużono jej misji kanonicznej, działa w innej branży. Jest pod wrażeniem . Była na Stadionie Narodowym 6 lipca, na rekolekcjach z udziałem księdza Johna Boshobora. Nie kryje ekscytacji,chociaż zaznacza, że jest racjonalna i zazwyczaj stąpa twardo po ziemi . Doświadczyła jednak niezwykłego.Widziała ludzi mdlejących, krzyczących, płaczących albo śmiejących się zupełnie bez powodu.Nie wie, czy się do tego przyznać, ale nawet słyszała grzmoty. Nie jest pewna. Może to z taśmy.
Przyznaje ,że modliła się cały czas o moje wyzdrowienie.
Uśmiecham się,kiwam głową, jestem wdzięczna.
Nie mówię, że takie wsparcie się przyda i mnie i mojemu Doktorowi.
Zaczęłam chudnąć. Wiem, co to znaczy.
Mogę się założyć, że nie są z mojego miasta. A przynajmniej zachowywały się i wyglądały tak, jakby nie były. Przede wszystkim nosiły glany. Nie, przede wszystkim szły główna ulicą miasta i zaopatrzone w dziecinne zabawki produkowały setki mydlanych baniek. Kolorowe kule unosiły się nad moją głową i pomyślałam sobie, że w taki prosty w końcu sposób w moją codzienność wkroczyła magia.
Magiczny dzień. Przecież nie zawsze wracam do domu, a mydlane bańki odprowadzają mnie do granic osiedla.No i nie każdego dnia niosę do domu anioła. Anioł jest mały i ma radosną buzię. Chyba jeszcze nie wie, jaka go czeka robota. Będzie się mną opiekował. I ma swoją robotę robić dobrze. Tak, żebym już się nie miała powodów do płaczu. Żebym już się nie martwiła. Nigdy. Tak powiedziała Ola. Bo anioł to prezent od Niej. Naszej Oli z forum DSS.
Dziś spotkałyśmy się pierwszy raz w prawdziwym świecie. Przegadałyśmy dwie godziny. Czułam się tak, jakbym spotkała dawno nie widziana koleżankę.
I ani trochę nie przeszkadzało mi to ,że Ola jest młodsza ( bagatela) o całe pokolenie. Słowa układały się w obrazy jej życia i mojego życia, jej choroby i mojej choroby. Dużo słów i dużo emocji. Dobrych emocji.
Magiczny dzień.
Dziękuję Olu.
- Więc uważa pani, że powinnam o tym porozmawiać z rodziną - mówię i uśmiecham się do swoich myśli. Widzę mamę: maleńką, białą, kruchą jak opłatek ułożoną wysoko na poduszkach. Jej prawa ręka drży. Nie utrzyma w niej nawet łyżeczki. Troszczy się o mnie po swojemu. Kiedy wracam od Doktora, zawsze pyta:
- I co powiedział ? W głosie ma strach. Lewą ręką poprawia siwe kosmyki włosów, gestem zapamiętanym z młodości. Mówię tyle , ile ma siłę usłyszeć.
- Ok. mamo.
- To dobrze. Bo wiesz, ja się nawet modliłam, jak pojechałaś. Ale tylko jeden "Ojcze nasz" i jedna "Zdrowaś Maria". Więcej nie dałam rady. Jej głos przeprasza za niemoc, za starość, za przewlekłą chorobę - jej chorobę.
- Tak oczywiście z całą pewnością mogę o wszystkim porozmawiać z mężem. Kłamię. Nie będę się tłumaczyć. Co jej powiem,że mnie moja choroba położyła do łóżka, a jego rozłożyła na łopatki. Że jedyne, co dobrze wychodziło mu w czasie tych kilkunastu miesięcy, to patrzenie na mnie z troską w oczach . Że się pogubił. Że szukał ucieczki. Że teraz ostrożnie próbuje wracać.
- Zgadzam się z panią, w takiej chorobie mieć przyjaciółki, to wielkie szczęście. Oczywiście ,że z nimi rozmawiam. Nie, nie mówię im wszystkiego. Chociaż raz próbowałam.
Siedziałam na jej kanapie. Takiej co to ma ze sto lat, ale przywrócił ją do życia mistrz tapicerski. Siedzę na brzeżku. Nie dlatego,że oszczędzam kanapę. Wiercę się, bo zaraz powiem o czymś, co dla mnie trudne. Biorę głęboki oddech :
-Guz w przestrzeni zaotrzewnowej rokuje bardzo żle.
Patrzy na mnie i po chwili wybucha:
- Z takim podejściem do choroby, to ty daleko nie zajedziesz. Ile razy tłumaczyłam ci,że wszystko zależy od nastawienia.Trzeba myśleć optymistycznie, a ty takim myśleniem,tylko kopiesz pod sobą dołki.
Skończyła. Jestem zadowolona. I tak są postępy. Tym razem nie dodała "Wszystko będzie dobrze".
- Pani jednak nie rozumie. Ja nie jestem z tą chorobą sama.Troszczą się o mnie, są przy mnie, kochają mnie. Piszą esemesy, mejle. Ślą transporty pozytywnej energii.Modlą się wieczorem o moje zdrowie. Ja tylko nie mogę im powiedzieć wszystkiego.
Dlatego piszę.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum