Właśnie dotarłam do domu, więc odzyskuję łączność ze światem. Bo gdyby nie ta łączność, to spotkania by nie było. A tak było... Małgośku było cudownie! Wspaniałe miejsce wybrałaś Cisza i spokój, czyli tak, ja lubię najbardziej. Te dwie godziny to zdecydowanie za mało, więc koniecznie trzeba to powtórzyć! I nie przesadzaj z różnicą wieku, bo chciałabym tak wyglądać, kiedy będę w Twoim. Do wszystkich forumowiczów: Małgośka, chociaż czasem zmęczona życiem, ludźmi i sytuacją, to niesamowicie atrakcyjna kobieta.
Buziaki kochana!
Dziękuję i do szybkiego zobaczenia
PS Mazury - rzeczywiście cud natury! Polecam
Moja mama Lila nie może się schylać. Robi to tylko wtedy, kiedy musi. Wtedy musiała. Tuż za ogrodzeniem działki ścinała pokrzywy.
- Sąsiadko kochana, to nie pokrzywy trzeba zbierać tylko ogórki, pomidory. Chyba że przechodzicie z Heniem na tryb oszczędnościowy. Sąsiad żartuje, wie,że Lila lubi żarty. Jednak nie tym razem.
- To dla Małgośki. Synowa ma chemię, a napar z suszonej pokrzywy podobno dobry na krew.
Sąsiad przeprasza, odchodzi spłoszony. Nic nie wiedział. Nie chciał urazić.
Mama Lila jest na działce prawie codziennie. Zna tu każdy kamyk, każdą hortensję. Tylko sąsiadów z działek chyba jednak tak do końca nie znała. Co tu gadać ,nie spodziewała się. Kiedy następnego dnia wraca na działkę ,widzi zaczepione na drewnianej belce ganku pęki pokrzyw, których łodyżki troskliwe ręce owinęły kawałkami kolorowego perkalu. Susza się, będzie dużo naparu.
Piłam ten napar przez kilka miesięcy. Wtedy mi smakował. I chyba działał, bo wyniki miałam przyzwoite. Czy pomogły właściwości lecznicze pokrzyw, czy bezinteresowna życzliwość ludzi, których nawet nie znam . Nie wiem.
Dziękuję Oleńko. Cieszę się, że miło spędziłaś czas i mam nadzieję na powtórkę.
I dziękuję wszystkim, którzy zaglądają do mnie i komentują( lub nie.)
Bloga nie założę,bo TU jest moje miejsce (dla mnie bardzo ważne) i nie ruszę się stąd.
małgośka, czytam stale i tutaj i merytoryczny temat.
Czytam bo piszesz pięknie
Po tym Twoim wpisie nie wytrzymalam, pociekły mi łzy
małgośka napisał/a:
Tylko sąsiadów z działek chyba jednak tak do końca nie znała. Co tu gadać ,nie spodziewała się. Kiedy następnego dnia wraca na działkę ,widzi zaczepione na drewnianej belce ganku pęki pokrzyw, których łodyżki troskliwe ręce owinęły kawałkami kolorowego perkalu. Susza się, będzie dużo naparu.
Piłam ten napar przez kilka miesięcy. Wtedy mi smakował. I chyba działał, bo wyniki miałam przyzwoite. Czy pomogły właściwości lecznicze pokrzyw, czy bezinteresowna życzliwość ludzi, których nawet nie znam .
pomogły na pewno życzliwość innych , bezinteresowność i ten z pozoru drobny, ludzki gest
Taki drobny a jaki cudny gest
Przecież to nic nie kosztuje a dodaje sily i przywraca wiarę w ludzi
pozdrawiam serdecznie
_________________ Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie trać nigdy światła nadziei.
Dotykam wenflonu. Zawsze tak robię, kiedy kończy się tomografia. Namacalny dowód na to,że mogę wyjść. W poczekalni niewielkie zmiany. Dwie panie w średnim wieku siedzą na wprost chyba matki i córki. Starsza pani opiera głowę na ramieniu młodszej. Robi mi się ciepło na sercu. Jeszcze raz uważnie patrzę na poczekalnię. Nie przegapiłam nic. A. nie ma.
-Widziały panie mojego męża?
Cztery pary oczu patrzą na mnie. W jednych jest bezbrzeżny smutek.
-Wyszedł, jak tylko weszła pani na tomograf.
-No ładnie. Jeśli chciał mnie zostawić, mógł wybrać lepszy moment. Mam do domu 140 kilometrów. Mówię i mam świadomość,że żart marniutki, taki wypisz wymaluj potomografowy.
Ale panie się uśmiechają. Mają chęć na rozmowę.
-Pani na co choruje? Pytanie wydać się może obcesowe tylko tym,co nie poznali dobrze praw rządzących szpitalami i przychodniami. W tych miejscach to naturalne.
-Mam raka. To tomografia po 6 kursach chemii.
-Widzisz-pani w średnim wieku zwraca się do swojej towarzyszki- pani ma raka i żartuje, śmieje się. A ty tylko płaczesz.
-Bo tej pani rak pewnie malutki i dawno wycięty. A ja mam przerzuty. Kiedy wypowiada ostatnie słowo, drży jej głos. Teraz widzę,że jest w peruce, tak jak ja. Dotykam delikatnie jej ramienia. Nie podobne to do mnie. Nie stać mnie zazwyczaj na takie gesty wobec obcych ludzi. Ale ta kobieta nie jest obca. Tak czuję. Mówię głośno i tylko do niej.
-Przestałam płakać, kiedy dotarło do mnie,że nie mam już nic do stracenia. Wszystko, co wyrwę tej chorobie, jest moje: każdy dzień, każdy uśmiech, wszystko, co sprawia mi przyjemność. Precz z dziadem- pokrzykuję ze środka poczekalni i znów się śmiejemy.
Wszystkie.
TU jest moje miejsce (dla mnie bardzo ważne) i nie ruszę się stąd.
Zaglądam codziennie i czytam, zachłannie, łapczywie...czytam i czekam codziennie na nowy wpis.
małgośka napisał/a:
I dziękuję wszystkim, którzy zaglądają do mnie i komentują( lub nie.)
To My dziękujemy
małgośka napisał/a:
Wszystko, co wyrwę tej chorobie, jest moje: każdy dzień, każdy uśmiech, wszystko, co sprawia mi przyjemność. Precz z dziadem- pokrzykuję ze środka poczekalni i znów się śmiejemy.
Wszystkie.
-Przestałam płakać, kiedy dotarło do mnie,że nie mam już nic do stracenia. Wszystko, co wyrwę tej chorobie, jest moje: każdy dzień, każdy uśmiech, wszystko, co sprawia mi przyjemność. Precz z dziadem- pokrzykuję ze środka poczekalni i znów się śmiejemy.
Wszystkie.
I właśnie TAK trzeba!
_________________ Lidia
Nauczmy się kochać ludzi....bo tak szybko odchodzą.
Dla porządku. Nie jestem nawiedzona. Nie wierzę, że raka leczy amigdalina, nasionka zaszyte w nodze albo picie soku takiego czy innego. Odkąd zachorowałam, nie zadałam ani razu pytania :"Dlaczego ja". Nie złorzeczyłam Bogu, światu, ludziom.
A jednak ta sytuacja sprzed kilku lat, co jakiś czas powraca do mnie.
Siedzimy we cztery przy stole w dużej, jasnej kuchni. Pijemy herbatę, przegryzamy ciasteczkami i rozmawiamy. O pracy. Uczucia mamy ambiwalentne. Pracę kochamy, ale atmosferę w szkole uważamy za destrukcyjną. Słowa. Słowa. Coraz więcej emocji.
-Wszystko bym dała,żeby tu nie pracować. Wszystko!- mam w głosie żar. To zarażliwe. Dwie koleżanki potakują. Tak. One też. Czwarta z nas zachowuje się z rezerwą.
-No ja muszę . Mam dzieci na studiach.
W tej chwili tylko ona pracuje w tej szkole. My trzy pozostałe - nie. Z różnych powodów.
Dla porządku. Nie jestem nawiedzona. Wiem,że to przypadek. Ale jeśli można wprowadzić korektę w tamte marzenie sprzed lat, to nie chcę poświęcać wszystkiego , a już na pewno nie zdrowia.
Odkąd zachorowałam i przestałam pracować, uważam o czym marzę.
[ Komentarz dodany przez Moderatora: Richelieu: 2013-07-30, 20:22 ] "uważam o czym marzę" - Parafrazując Elżbietę II: wielu by się to przydało. Bardzo mądrze napisane.
[ Dodano: 2013-07-31, 18:47 ]
-Lubię z tobą rozmawiać, bo zawsze wtedy bardziej doceniam własne życie.
Uśmiecham się. Ale to sztuczny uśmiech, taki nie z serca tylko z mięśni twarzy. Ona tego nie zauważyła . Za mało się znamy. Mówi dalej, ale ja jej nie słucham. Nieoczekiwanie dla mnie samej przypominam sobie bohaterów "Polowania na karaluchy" Głowackiego i scenę, w której cieszą się, że jest jeszcze ktoś pod nimi. Ja się nie cieszę. W tej chwili czuję, że niżej nie ma już nikogo. Tak jak oni jestem samotna i bezdomna, tą bezdomnością, która wynika nie z braku dach nad głową, ale stanu ducha.
Tak było kiedyś. Dwa miesiące po diagnozie. Na początku leczenia. Teraz poukładałam sobie swoje stosunki z chorobą. I kiedy E. mówi, że nie zda egzaminu końcowego na kursie angielskiego, na który chodzi za darmo, bo płaci fundusz europejski, najpierw spokojnie pozwalam przepytywać się ze słówek. Kiedy jednak przekracza swoją paniką granice rozsądku i mojej cierpliwości, mówię najspokojniej i absolutnie szczerze:
-Chciałabym mieć takie problemy .
Mija chwila i E. promienieje. Zamaszyście, jak to ona, całuje mnie w policzek.
-No kocham cię za to ,że zawsze stawiasz mnie do pionu.
Małe koleżeńskie katharsis. Potrzebne i jej i mnie.
-Powiem tak. Ja pani nie rozumiem. Kobieta niby wykształcona i zgodziła się na chemię. Pani nie wie, że to świństwo zabija ? Moja kuzynka z ojca strony jak miała raka, to do razu powiedziała doktorom, że żadnej chemii brać nie będzie. I co ? Żyje i dobrze się ma.
Wzdycham. Ani to pierwsza znajoma, ani ostatnia. Słucham takich rad od kilku miesięcy. Wszyscy wiedzą lepiej ode mnie, co dla mnie dobre.
- Super się składa,że cię widzę. Mam tu wizytówkę osoby, która rozprowadza cudowny sok. Jak nie wierzysz, wejdż na ich stronę, sama sprawdzisz, ile mają udokumentowanych wyzdrowień. A przypadki były beznadziejne. Nie chcesz ? Nie rozumiem ? Ja na twoim miejscu próbowałbym wszystkiego.
Nie próbuję wszystkiego. Nie muszę. Wierzę mojemu Doktorowi. I jeśli w Sevres zdecydowano by się oprócz wzorca metra i kilograma przechowywać wzór lekarza, to mój Doktor doskonale się do tego nadaje.
Stoi na półpiętrze. Uśmiecha się niepewnie.Poznaję ją od razu, chociaż ostatni raz widziałam ją jakieś 17 lat temu. Nie odpowiadam uśmiechem, bo wejście na schody, to zawsze wyzwanie
-Pani mnie nie poznaje- w głosie ma niepewność.
-Poznałam cię M, ale przyznam, że jestem zaskoczona. Mile zaskoczona-mówię i przytulam ją do siebie.
Ściska mnie mocno. Ona tylko na chwile. Nie chce mnie męczyć. Nie chce zabierać czasu. Przyjechała do rodziców na święta i wtedy dowiedziała się o mojej chorobie. Bardzo chciała się ze mną zobaczyć,ale nie miała numeru telefonu. Nie pamiętała też adresu. Wiedziała tylko,które osiedle. Mąż namawiał,żeby nie rezygnowała. Więc przyjechała dziś razem z nim i tak wędrowali od bloku do bloku. Z klatki schodowej,do klatki schodowej. Pomogła im miła pani.Od razu wiedziała, o kogo pytają. Nie będzie mi zabierać czasu. Chciała mnie tylko zobaczyć i uściskać i dać taki drobiazg od niej,jej męża i dzieciaków. Do mieszkania wejdzie, ale tylko na chwilę. Nie chce przedłużać wizyty,bo mąż czeka w samochodzie. Skończyła studia. Pracuje w szpitalu w W. Jest 10 lat po ślubie. Ma 3 dzieci. O proszę, tu zdjęcia w telefonie. Pochylamy się obie nad maleńkim ekranem, na którym utrwalone buzie tych, których kocha najbardziej.
Przytulamy się na pożegnanie.Składamy obietnice,że będziemy do siebie pisać,że już nie stracimy się z oczu na tyle lat.
Tak ponownie pojawiła się w moim życiu M.- była uczennica. To od niej na zakończenie roku
w ostatniej klasie dostałam książkę z dedykacją "Nie ma ludzi nie zastąpionych, są tylko tacy, o których nie można zapomnieć ".
- Dlaczego nie napiszesz o kotach?
Pytanie A. wcale mnie nie zaskakuje. Koty zawsze były w naszym domu i życiu.Są także częścią historii mojej choroby. A już na pewno Mańka.
Pierwszy raz zobaczyłam Mańkę, taką kilkutygodniową , siedzącą na parapecie okna pralni.Okno jest za krzakami jaśminu, więc gdyby nie jej rozpaczliwy płacz, nigdy bym tam nie zajrzała. Maleńka, brudna, skulona kupka nieszczęścia, z oczami zalepionymi ropną wydzieliną, będącą jednym z objawów kociego kataru. Była za mała, za bardzo zabiedzona za bardzo chora,żeby dać jej jakieś szanse na życie. Zostawić bez pomocy też jej nie potrafiłam.Siedziałam więc w kuckach za krzakiem jaśminu i zastanawiałam się,co robić. Po chwili pojawiły się dzieciaki z bloku.One zawsze są doskonale zorientowane we wszystkim ,a już na pewno w kwestii bezpańskich kotów i psów.
-Proszę pani , może pani ją weżmie, bo ona jest sierota. Nie wiem, czy chciałam usłyszeć ciąg dalszy tej historii,ale to było nie do uniknięcia.
-Proszę pani, jej mamę zabił wczoraj rano samochód. Były jeszcze w pralni dwa kotki,ale już mają domki. Tej nikt nie chce, bo jakaś chora .
Kulka czegoś w moim gardle robiła się coraz większa. Serce mówiło:"Bierz i idż na górę".Rozum protestował. W domu miałam już dwa koty,a poza tym byłam w trakcie chemii. Właśnie zaliczałam ostry spadek leukocytów, a kociak prychał co chwilę.
Szukałam złotego środka. Przyniosłam z domu mleko i kocie jedzenie. Maluch jadł i pił, ja kursowałam z góry na dół i nawet schody nie były mi straszne.
To rozwiązanie miało jednak słabe strony. Malutkie kocię było przeganiane przez niejakiego Frajera - kocura sąsiadki, który w tamtym czasie był niekoronowanym królem podwórka. Poza tym kociak potrzebował antybiotyków i fachowego spojrzenia weterynarza.
Ja się nie odważyłam. Z kotem na wizytę pojechał A. Lekarz dał zastrzyk i przepisał krople do oczu. Trzeba je było zakraplać systematycznie. Podwórko odpadało i tak znajdka trafiła do naszego mieszkania. Ja po chemii leżałam w jednym pokoju, w drugim na fotelu Mania.
Troszkę bałam się tych kocich wirusów.Oczywiście wiedziałam,że nie są grożne dla ludzi, ale czy tych w trakcie chemioterapii też- tego nie byłam pewna.
Ja doszłam do siebie po 5 kursie chemii, Mańce pomogły wetowe leki. I została.
Żyje tak trochę wbrw prognozom lekarza i wbrew prawom fizyki.Ma zaledwie dwa wymiary:długość i wysokość. Nie ma szerokości, bo jest najchudszą kotką świata.
Lubię na nią patrzeć- małą koteczkę z wielką wolą życia. Trochę mi ona imponuję. Chciała żyć i żyje. Dopięła swego.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum